16/11/2018

„Znaleźć własną postawę i siłę” – Wacław Krupiński

„Znaleźć własną postawę i siłę – Wacław Krupiński

Dziś w ramach projektu „Przestrzeń dla sztuki” w NCK wernisaż wystawy 92-letniego prof. Franciszka Bunscha

Prof. Franciszek Bunsch skończył sierpniu 92 lata; po pięknym jubileuszu artysty, który dwa lata temu honorowała wielka wystawa w Szczecinie poświęcona rodowi Bunschów, teraz czas na prezentację indywidualną w Krakowie. A nawet trzy.

Cztery pokolenia tworzą ów artystyczny klan Bunschów. Reprezentują go kształcony w Wiedniu rzeźbiarz Alojzy Bunsch, jego syn Adam Bunsch – malarz, grafik, dramaturg, i reprezentujący kolejne pokolenie Franciszek Bunsch, i jego starszy brat Ali Bunsch (imię to zdrobnienie tego, jakie nosił dziadek) – scenograf, i stryj Karol Bunsch – powieściopisarz, i wreszcie syn Franciszka – Jacek Bunsch, reżyser teatralny. Wszyscy zanurzeni w twórczości, w sztuce, wszyscy osiągający w niej pułapy najwyższe.

Jacek Bunsch jako mały chłopak także trochę rysował, potem lepił figurki z gliny, ostatecznie pochłonął go teatr; już w liceum mówił, że będzie reżyserem. Z kolei Franciszek Bunsch z bratem Alim podglądał pracę ojca, a że byli przez niego zachęcani do prób własnych, już bodaj w pierwszej klasie stworzył drzeworyt, przedstawiający tablicę szkolną z wypisanym zadaniem matematycznym „2×2=”… I był drzeworytowi wierny przez całe życie.

– Ojciec twierdził, że mam zadatki na drzeworytnika, ale ja chciałem iść w innym kierunku, chciałem latać samolotami, chciałem je konstruować. Gdyby nie wojna, może byłbym na Politechnice… – wspomina Franciszek Bunsch.

Nastała jednak wojna. Adam Bunsch jako oficer przekraczał kolejne granice Europy (do kraju wrócił pod koniec 1945 r.), rodzina znalazła się w Krakowie, Ali wszedł w krąg Tadeusza Kantora, potem wraz nastoletnim Frankiem znaleźli się w niemieckiej Kunstgewerbeschule, Szkole Rzemiosła Artystycznego. Wykorzystywali w niej zdolności wyniesione z domu, zatem naturalną konsekwencją była później ASP. Franciszek Bunsch pamięta, jak na wezwanie ówczesnego rektora Eugeniusza Eibischa włączył się do grupy, która porządkowała budynek przy Placu Matejki, m.in. szkląc okna.. – Szancenbach i Kamykowski cięli szkło, bo mieli jakąś praktykę, ja tylko znosiłem im okna wyjęte z zawiasów.

Ależ towarzystwo zebrało się wtedy na studiach: Wróblewski, Kujawski, Skarżyński, Rostworowski, Nowosielski, Strumiłło, Has, Wajda, Cybulski…

Studiując malarstwo u Eibischa oraz grafikę pod kierunkiem Andrzeja Jurkiewicza, Ludwika Gardowskiego i Konrada Srzednickiego szybko wszedł Franciszek Bunsch w inny świat, niż ten ojca, ucznia jeszcze Mehoffera. Wojenne rozdzielenie zrobiło swoje, podobnie nowe środowisko – Eibisza, Cybisowej, Fedkowicza, no i Gardowskiego, który wskazał inne podejście do drzeworytu. Do tego dochodziło i wewnętrzne przekonanie, powtarzane przez Franciszka .Bunscha i teraz, że chcąc zaistnieć w sztuce, trzeba ujawnić swoją osobowość, a nie poddawać się dziedzictwu, zatem w relacji potomek-ojciec musi nastąpić sytuacja zaprzeczenia, odwrócenia. – To, co robił ojciec, było mi bardzo odległe – ocenia po dekadach prof. Bunsch.

„Współczesny twórca wobec nawału zjawisk i niewyczerpanego bogactwa środków technicznych musi znaleźć własną postawę i siłę. Inaczej pozostanie eklektykiem lub zsunie się w kierunku dekoracyjności” – to jedna z myśli prof. Bunscha. Ta siła kazała twórcy, który stał się, jak podkreślano w recenzjach, niekwestionowanym mistrzem miedziorytu, akwatinty, akwaforty, drzeworytu, podchodzić do każdej pracy od nowa, niejako od zera. Byle nie powtarzać tych samych rozwiązań, nie powielać, nie wpaść w rutynę… O tym niebezpieczeństwie stania się kopistą samego siebie, pisał w jednym w katalogów.

Duży wpływ na jego postrzeganie sztuki miał dwuletni (1949-1951) staż z żoną, malarką Krystyną Bunsch-Gruchalską, na Akademii w Pradze. Zobaczyli olbrzymie zbiory Picassa – od okresu niebieskiego i różowego aż po głęboki kubizm, Matisse`a, Gauguina… A zarazem trafili tam w samo serce socrealizmu, którego z Polski jeszcze nie znali. To był artystyczny i psychiczny szok.

Po powrocie wziął twórca udział w swej pierwszej wystawie. Uzbierało się ich ponad 30 indywidualnych, wiele zbiorowych. W Europie, ale i w Wenezueli, Meksyku, Japonii, USA…

A dziś, po trzech latach powraca do Galerii w Nowohuckim Centrum Kultury – wernisaż o godz. 18. Na wystawie tempery, rysunki i grafiki. To trzecia z ekspozycji – dwie już otwarte pokazuje ASP („Twarze i maski”, w tym karykatury znanych postaci Krakowa) i Uniwersytet Ekonomiczny – w ramach projektu „Przestrzeń dla sztuki”, przybliżającego osiągnięcia najwybitniejszych polskich artystów i pedagogów związanych z Krakowem. A jednocześnie prezentowanego w ramach kongresu Open Eyes Economy Summit.

Twórczość graficzna prof. Franciszka Bunscha, uwzględniając przede wszystkim jej metaforyczny charakter, z pewnością przynależy do tzw. krakowskiej szkoły grafiki. Dobrze skonstruowany wiersz, zawierający w sobie przenośnie, porównania i opisy, jest w stanie wywołać w wyobraźni i umyśle człowieka widzenie obrazami, wywodząc owe obrazy ze słów, pojęć i ułożonych logicznie zdań. Julian Przyboś powiedział: „Dobry wiersz da się narysować”. Ale czy możliwa jest odwrotność tego procesu? Oczywiście tak! Obraz malarski czy graficzny, nieposługujący się słowami i pojęciami, tym bardziej może wizualnie, a nawet iluzjonistycznie, opisać pejzaż, sylwetkę czy twarz człowieka, wygląd przedmiotów, ubrań i innych rekwizytów z naszej codzienności, starając się zarazem dotrzeć do znaczeń i metafor czysto literackich, pojęciowych. Te dwie sfery, literacka i plastyczna, uzupełniają się i zarówno w zgrabnie napisanym wierszu, jak i w nastrojowym motywie plastycznym odnajdziemy podobne wibracje. Owa poetyckość – wyrażona czy to w słowach, czy w postaci obrazu malarskiego lub graficznego, fotograficznego również – może więc być sugestywnym nośnikiem ekspresji i znaczeń tak literackich, jak i plastycznych” – pisze w katalogu – monografii liczącej 320 stron wydanej z okazji obecnych wystaw Stanisław Tabisz, rektor krakowskiej ASP.

Z tą uczelnią związał się Franciszek Bunsch na całe życie. Został asystentem Gardowskiego, później jako jego sukcesor przez 31 lat sam prowadził Pracownię Drzeworytu. Lista uczniów Profesora jest długa; to m.in.: Alina Kalczyńska, Zbigniew Lutomski, Krzysztof Skórczewski, Jerzy Jędrysiak, Stanisław Jakubas… „Ja jestem od Bunscha” – podkreślali uczniowie. Dwukrotnie był wybierany prorektorem.

Uprawia rozmaite techniki – najbliższe, przyznaje, to sztych i drzeworyt – które krytyka określała sztuką metaforyczną, emocjonalną. Wkraczał też na teren grafiki użytkowej. Zajmował się ilustracją książkową (m.in. Dante, Kafka, zawsze jednak unikał dosłownych odniesień) oraz opracowaniem graficznym wydawnictw, przed laty zaprojektował wydawane w dużych nakładach serie kart do gry, które weszły do kanonu polskich wzorów kart. Obecnie karty są prezentowane na wystawie w Uniwersytecie Ekonomicznym.

W ostatnich latach prof. Bunsch realizuje unikatowe książki autorskie, w jednym egzemplarzu; w które wykonuje sam, łącznie z introligatorką – zawsze z jakimś motywem przewodnim, jak „Oko”, „Motyle”. W nich rozkładane stronice o wymyślnych kształtach, słowotwórcza inwencja wyrażająca się w takich nazwach motyli, jak lubczyk przypadkowy, miłośniczek okazyjny, podbijaczek błękitny, wiersze, będące kolejnym komentarzem do życia, do sztuki. Także cudze, choćby Baudelaire`a, Milosza. I, rzecz jasna, prace graficzne, głównie autorskie. Podziwiano te cacka m.in. w Japonii.

Uśmiechnięty i pogodny Artysta wciąż się nie poddaje. Pytany o pragnienia, mówi krótko: jak najdłużej działać, nie pasować, wszak leżą na stoliku rozpoczęte deski, i szkice w szkicownikach, i ramka na sztaludze…

 

Wystawa w Nowohuckim Centrum Kultury czynna codziennie od 16.11.2018 do 2.12.2018 r., wstęp wolny.