PODGLĄDACZKA. WYWIAD DARYI LYSENKI Z KLAUDYNĄ SCHUBERT – warsztaty grupy krytycznej

Warsztaty grupy krytycznej w ramach 2. edycji KRAKOWSKIEGO FESTIWALU TAŃCA 2022

PODGLĄDACZKA. WYWIAD DARYI LYSENKI Z KLAUDYNĄ SCHUBERT

Może zacznę od wczorajszego wydarzenia „Visual ambient jam session”. Ta impreza składała się z połączonych ze sobą dwóch punktów programowych: wykonywanej przez ciebie live photo session i ambient jamu. Ambient jam był przestrzenią dla improwizacji muzycznej oraz tanecznej, a live photo session było realizowaną na żywo sesją zdjęciową. Ideą była maksymalizacja doświadczenia „tu i teraz”. Co czułaś, kiedy robiłaś zdjęcia tej improwizacji tanecznej?

—To była dla mnie ogromna ekscytacja, od wczoraj ją czuję. Zamarzyło mi się kiedyś zrobienie na żywo zdjęć, które będą wyświetlane, ale potem znikną. Na zawsze. One nie były zapisywane, ich już nigdzie nie ma. Jest to zaprzeczeniem całej idei fotografii dokumentalnej, której celem jest archiwizacja. Dodatkowo, budziła stres współpraca czy współdziałanie fotografii z pozostałymi elementami: tańcem i muzyką. Nie wiedzieliśmy, czy ludzie zaczną się ruszać i na jakiej zasadzie, bo muzyka nie była stricte imprezowa; jaką funkcję spełni tu fotografia: uzupełni taniec czy rozproszy uwagę uczestników. Ale całe wydarzenie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Dużo osób obserwowało fotografie, ale były one spójnym elementem całości – udało się zrodzić atmosferę artystycznej kreacji, a przede wszystkim możliwość odczuwania bycia „tu i teraz”, swobody i… wolności.

Jak się czujesz, kiedy wszystkie zdjęcia z tamtego wydarzenia zniknęły? Nie jest ci ich szkoda?

— Na pewno szkoda, że do niektórych obrazów nie można wrócić, z niektórych zdjęć byłam bardzo zadowolona, ale nie czuję żalu. Dużo osób mnie o to dzisiaj pytało. Wydaje mi się, że przez to, że od razu nastawiłam się, że wydarzenie dzieje się „tu i teraz”, co znaczy, że te zdjęcia będą wyświetlane tylko tam, nie mam takiego poczucia. Mam wrażenie, że to jest coś, co się po prostu przeżyło, tak jak czasem spędzisz miły wieczór z przyjaciółmi.

Podzielisz się swoim doświadczeniem o pracy reżyserki świateł? Co uważasz za najważniejsze w twoim zawodzie?

—Stosunkowo niedługo zajmuję się światłem. Rok temu na Krakowskim Festiwalu Tańca zrobiłam swój pierwszy premierowy spektakl, w którym reżyserowałam światło. W tym roku mam już za sobą sześć premier. Marzyłam o tym, żeby robić światło w teatrze, jeszcze chodząc do liceum, tylko wtedy nie zdawałam sprawy, że w ogóle może być taki zawód! Ale już wtedy, gdy jako nastolatka siedziałam w reżyserce i przesuwałam suwaki na stole do oświetlenia, czułam, że to „czuję”.  Któregoś dnia opowiedziałam o tym koleżance, która jest reżyserką, wtedy kończyła Akademię Teatralną, i powiedziała mi: „Słuchaj, może chcesz spróbować na moim egzaminie zrobić światło?”. Upewniłam się, że światło może kreować wizualność spektaklu, że za jego pomocą mogę nadać mu dodatkowe znaczenia. Dlatego lubię współpracować przy przedstawieniu od jego początku, znać reżyserskie koncepcje, rozmawiać z twórcami. Paradoksalnie nie jest to oczywiste [śmiech]. A co wydaje mi się najważniejsze, światło wchodzi w ostatnim momencie pracy przy spektaklu. Koncepcję światła tworzy się na samym początku, w tym samym czasie, gdy powstają projekty scenograficzne. To ważne, by znać możliwości, ograniczenia techniczne, myśleć spójnie o warstwie wizualnej. Natomiast już sam układ światła wypracowuje się pod koniec procesu twórczego, bo wtedy spektakl jest ułożony, wiemy, co się w nim dzieje, w którym miejscu są aktorki i aktorzy. To się dzieje około dwa tygodnie przed premierą. Z jednej strony musisz więc pamiętać, że jesteś jednym ogniwem, które musi się dopasować do całej reszty i koncepcji całości formy, ale z drugiej – by zachować autonomię swojej pracy, nie bać się proponować swoich koncepcji.

Czemu związałaś ze światłem i kolorem swoje życie?

—Z fotografią było tak, że robię zdjęcia, odkąd pamiętam. Zawsze śmieję się, że jako dzieciak wyciągnęłam stary aparat taty z szafy i zaczęłam „podglądać”. Myślę, że w fotografii bardzo mnie na początku zachęciło to, że możesz zobaczyć, pokazać coś, czego inni nie widzą, możesz spojrzeć na świat z innej perspektywy. Bardzo często też ludzie mi mówią, że widać ten zachwyt na zdjęciach, czuć go. Śmieję się czasem, że jak fotografujesz, to musisz zakochać się w tym czymś albo w tym kimś. Jeśli coś cię zachwyci, te zdjęcia są naturalnie piękne. Jeśli chodzi o kolor, mam wrażenie, że bardzo buduje emocje, nastrój. Można tak naprawdę tworzyć nim dramaturgię w fotografii, powiedzieć nim tyle samo co samym kadrem, sytuacją. Nie zwracamy dostatecznie uwagi na to, co kolor może nam dać. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam pogłębiać wiedzę o kolorach, teraz powracam w tym kontekście do historii sztuki, której wcześniej nie analizowałam pod tym kątem. Patrzę na konkretnych malarzy i szukam konkretnych połączeń, które dają atmosferę, której poszukuję.

Co dla ciebie znaczy hasło Krakowskiego Festiwalu Tańca „tu i teraz w nieskończoność”?

—Odpowiem na przykładzie „Visual ambient jam session”, ponieważ to wydarzenie wymyśliliśmy znając już hasło festiwalu, które było dla nas dużą inspiracją. Czytam je jednak bardziej przez pryzmat społeczny niż konceptu artystycznego. Żyjemy w strasznym pędzie, jesteśmy cały czas w biegu. Bardzo dużo pracuję i nierzadko jest tak, że nawet jak jest to dla mnie bardzo ważne, to jak to działanie się wydarza, nie mam za bardzo czasu, żeby się nim nacieszyć, bo już zaczynam kolejny projekt. Zdjęcie realizowane w ramach projektu mi pozwoliły pozbyć się tej presji, nie muszę ich potem wywoływać, pracować nad nimi. Były „tu i teraz”, zachowane w takiej formie, w jakiej ich doświadczyliśmy.

Bardzo mnie dotknął spektakl seniorów „The voice of seniors” w reżyserii Basi Bujakowskiej, w którym padają pytania o proste rzeczy: co lubisz, czego nie lubisz. Seniorzy odpowiadali na nie, mówiąc o prostych rzeczach, bardzo codziennych. Nikt nie mówił o pracy, o tym, co teraz wydaje nam się ważne, ale o małych zachwytach, codzienności. Na nią często nie zwraca się uwagi, a mam wrażenie, że z tych małych rzeczy składa się w większości nasze życie. W tej perspektywie mocno to wybrzmiało w kontekście festiwalu – i tańca, ruchu, performansu, ale także fotografii, co do której chciałam, by podobnie jak te dziedziny stała się tym działaniem „tu i teraz”.

Czytałam na twojej stronie internetowej, że najchętniej robisz zdjęcia teatru i oryginalne formy artystycznego wyrazu. Czemu się fascynujesz tak teatrem, że ciągle do niego powracasz? Co cię zachwyca w teatrze?

— Bardzo wcześnie zakochałam się w teatrze. Mama mojego kolegi z podstawówki była aktorką w teatrze Groteska w Krakowie. Tam często chodziłam z nim na spektakle, a potem, będąc już trochę starsi, chodziliśmy na wagary do tego teatru. Przez to, że to był to teatr formy, teatr lalki, było tam dużo różnych dziwnych konstrukcji, np. pięść olbrzyma wielkości człowieka. Tam było dużo magii teatralnej, ucieczki od takiej codzienności i chyba na początku w tym się zakochałam. To w jakiś sposób zostało we mnie: teatr pomaga mi się przynieść do innego świata. Lubię zanurzyć się w pracę, „odkleić się” od rzeczywistości. Czasem się śmieję, że to jest jak wyjazd na kolonię: jedziesz robić premierę w innym mieście, nowi ludzie stają się na chwilę twoim światem, a później wracasz i trochę ci ich brakuje. Musiałam się nauczyć, żeby nie żałować. Żeby zaakceptować, że tak już jest – wchodzisz w ten świat całą sobą, a potem mówisz „Pa, pa, dzięki, było fajnie” – i jedziesz dalej, może się jeszcze spotkacie, a może nie.

Na festiwalu będzie premiera spektaklu „Guppy  13”, gdzie jesteś reżyserką świateł i odpowiadasz za wizualizacje. Chcesz nam coś powiedzieć o tym spektaklu?

—„Guppy 13” to wypłynięcie w podróż, także na poziomie „fabularnym”, bo to podróż morska:  podwodna i nadwodna. To też moja podróż, bo pierwszy raz robię w teatrze wizualizacje, więc jestem bardzo ciekawa, jakie to wywoła emocje u widzów. Czy uda mi się osiągnąć zamierzoną reakcję, podobnie jak ze światłem. Mam wrażenie, że ten spektakl ma swój specyficzny klimat, nastrój, taki „vibe”. Myślę, że w dużej mierze jest za niego odpowiedzialna strefa wizualna. „Guppy  13” jest podróżą nie tylko w głąb oceanu, ale też w głąb siebie, naszych uczuć i relacji. Powiem tak: jestem ciekawa odbioru tego spektaklu. Wydaje mi się, że może mieć trochę skrajne opinie. Jestem zawsze bardzo ciekawa opinii odbiorcy. Sama się dziwię, że tak mam, oczekuję reakcji, niezależnie jaka ona by była. Może to dlatego, że przez fotografie zrobiła mi się taka pozycja obserwatora.