„Kantor” – wystawa fotografii Konrada Pollescha
Wystawa w ramach wydarzenia SIŁA FOTOGRAFII
wystawa czynna 23.01-23.03.2020
Wernisaż wystawy – 23 stycznia (czwartek), g. 18.30
Kiedy Tadeusz Kantor zaproponował mi, bym uczestniczył w próbach spektaklu „Nigdy tu już nie powrócę” i dokumentował je, wahałem się, czy zaproszenie to przyjąć, jako że nigdy nie uprawiałem fotografii reportażowej, a to były zdjęcia stricte reportażowe, na dodatek w bardzo niekorzystnych warunkach oświetleniowych. W tamtych czasach robienie takich zdjęć było zatem nie lada wyzwaniem. Zgodziłem się jednak, prosząc, by Mistrz pozwolił mi zrobić również reżyserowane przeze mnie zdjęcia, w moim oświetleniu i na moim tle. Była z tym cała historia i dopiero po bez mała miesiącu udało mi się kilkanaście takich zdjęć wykonać. Dowiedziałem się wtedy, że on jest najlepszym reżyserem i nikt mu nie będzie mówił, co ma robić. „Ale przecież mi Pan obiecał, że takie zdjęcia zrobimy” –przypomniałem. „No trudno – odparł – obiecałem, to róbmy”. I to są te zdjęcia na jasnym tle, oświetlone moim światłem.
Po wywołaniu filmów zrobiłem odbitki reżyserowanych przeze mnie zdjęć, poszedłem na Kanoniczą i dałem je Kantorowi. Artysta dokładnie je obejrzał i spytał, ile mi ma za nie zapłacić. „Nic, Panie Profesorze (lubił, by tytułować go profesorem, którym rzeczywiście przez jakiś czas w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie był, dopóki go minister Włodzimierz Sokorski nie wyrzucił za krytykowanie narzucanego przez ówczesne partyjne władze tak zwanego realizmu socjalistycznego), nie zrobiłem tych zdjęć dla pieniędzy, ale z ogromnego mojego szacunku dla Pana i dla tego, co Pan robi” – odrzekłem. Poderwał się od stołu, pobiegł na salę, gdzie wisiała wystawa jego rysunków, pięknie oprawionych w dębowe ramki, zdjął jeden z nich i wręczając mi go, zapytał: „Czy to Pana satysfakcjonuje?”. „Ogromnie – odpowiedziałem – ale proszę mi napisać, że to dla mnie”. Odwrócił rysunek i na czarnym tle białą kredą napisał: „P. Konradowi – Tadeusz Kantor, 28 10 1987”. To był dzień jego imienin.
Kantor był człowiekiem niezwykłym, nieprawdopodobnie twórczym i mimo że nikt go o to nie podejrzewał, niesłychanie skrupulatnym. Tysiące notatek i rysunków utrwalały jego przemyślenia. Do wszystkiego starannie się przygotowywał. Zawsze miał przy sobie notatki, rysunki i szkice przewidywanych sytuacji reżyserowanych spektakli. Zauważyłem, że kiedy próba, którą przygotował, skończyła się zbyt szybko i nie bardzo wiedział, co dalej robić, inicjował okropne awantury, z których słynął. Na środku piwnicy w Krzysztoforach, tupiąc nogami, krzyczał: „Ja nie mam warunków do pracy, niech tu natychmiast przyjdzie UB i mnie aresztuje, ja proszę, żeby wszyscy wyszli”. Rozejrzałem się po sali i zastanowiłem się, kto może wyjść: przecież nie akustyk Tomek, krawiec pan Ludwik, aktorzy… Bo właściwie jedyną osobą spoza teatralnej trupy byłem ja. Wziąłem więc moją torbę z aparatem i chyłkiem udałem się ku wyjściu. Wtedy szalejący na środku Kantor zatrzymał się i pokazując na mnie palcem, powiedział: „Pan nie!”.
Bardzo lubiłem rozmowy z Mistrzem w jego pracowni na ulicy Siennej, w Cricotece czy w kawiarni Noworolskiego, gdzie mnie zapraszał na kawę. Jeśli dziś czegoś żałuję, to tego, że nie nagrywałem naszych rozmów i nie robiłem zdjęć, ale wydawało mi się to wówczas niestosowne, za bardzo wkraczające w intymność naszych kontaktów. Raz tylko wyciągnąłem aparat i siedzącemu na Rynku, patrzącemu przed siebie Kantorowi zrobiłem zdjęcie, zbliżenie twarzy na tle Sukiennic, a potem artysta spojrzał na mnie z aprobującym uśmiechem i – zrobiłem drugie, właśnie kiedy na mnie patrzy, moim zdaniem jedno z najlepszych.
– Konrad Pollesch