Bożena Knecht
30-11-1998 / 30-12-1998
(…) Większość obrazów Bożeny Knecht wciąga, jeśli nie w czysto formalną linearno barwną grę, nierzadko dekoracyjnych kompozycji, to w nastrój i poetykę narzucające się nieodparcie. Jej obrazy zdają się być nie tylko studiami na wybrane tematy, ale próbą utrwalenia tego, co wpisało się głęboko w świadomość, wzruszyło, zdziwiło. Zapamiętuje więc malując: obrazy splamione wielokrotnym światłem słonecznym lub podglądane księżycowym okiem postacie wpisane w przymgloną przestrzeń wokół lub między nimi, portrety zaprzyjaźnionych kotów, martwe natury i okienne parapety. A kwiaty, malowane – jak wszystko – bardzo płaskie, wyciszone z soczystego nasycenia i miąższości, wtopione w tło będąca ich refleksem, stają się „jak relikwie” – tak mówi o nich malarka – włożone między kartki zielnika, do którego wraca się, także porą gdy przebrzmiały.
Na obrazach Bożeny Knecht malarki i renowatora w krakowskim Muzeum Narodowym nie tylko „kwiaty są jak relikwie”. Warto zatrzymać się przy tym co na nich zatrzymane zostało przez malarkę, zostawiając na stronie to co głośne – by nie rzec hałaśliwe – to co rewolucjonizuje sztukę i budzi niepokoje zapewne twórczej natury. Ale piękno, szczęśliwe jest wielorakie, choć trudne do zdefiniowania i wyrażenia. Młodej malarce z Krakowa udaje się mówić o nim pędzlem zanurzanym w akrylach i kredką.
Bronisława Gumińska