Najlepiej odpoczywa mi się w pokoju nad morzem – o słuchaniu i patrzeniu pisze Karolina Graca
„Najlepiej odpoczywa mi się nad morzem… w pokoju z widokiem na morze” – powiedziała mi Joanna Leśnierowska, reżyserka i choreografka najnowszej produkcji Krakowskiego Centrum Choreograficznego Rooms by the sea. Ćwiczenia w słuchaniu, kiedy spotkałyśmy się przy okazji jednej z prób, w których miałam okazję uczestniczyć. Słowa te zostały ze mną do dzisiaj, ale teraz zadaję sobie pytanie, czy podczas premierowego pokazu ja-widzka i inne osoby z publiczności, czy mogłyśmy faktycznie odpocząć? W końcu zabrano nas do pokoju nad morzem…
Rooms by the sea. Ćwiczenia w słuchaniu są nową odsłoną spektaklu Joanny z 2014 roku. (Rooms by the sea) z cyklu ćwiczenia w patrzeniu powstały 10 lat temu, a swoja premierę miały w Starym Browarze w Poznaniu. Inspiracją dla spektaklu były obraz Edwarda Hoppera. „Punktem wyjścia dla pracy (…) stało się studiowanie, konstruowanie i wprawianie w ruch obrazów” czytamy w opisie spektaklu[1]. W Ćwiczeniach w słuchaniu Leśnierowska kontynuuje poszukiwanie języka choreograficznego, który oddaje ideę ciała polifonicznego, zmagającego się z nadmiarem głosów i hałasem.
Podczas prób padło stwierdzenie, że zawsze można znaleźć coś nowego, spróbować inaczej, zacząć od początku. Podobnie jest z pisaniem – każdy tekst mógłby wyglądać inaczej, gdyby powstawał w innym czasie. Jednak w pewnym momencie trzeba dokonać wyboru strategii i perspektywy. Dlatego podzielę się ćwiczeniem, które było kluczowe dla pracy tancerzy i które dziś wykorzystam, by opowiedzieć o spektaklu.
Praktyka pięciu spojrzeń – The five eye practie Barbary Dilley[2]
Dilley zaproponowała praktykę improwizacyjną, koncentrującą się na spojrzeniu, zauważając, że w tańcu wzrok często pozostaje w gestii osób tańczących, w przeciwieństwie do teatru, gdzie aktorzy otrzymują konkretne wskazówki. Wprowadziła pięć sposobów patrzenia: zamknięte oczy (closed eyes) pozwalają odpocząć, ale też „przyjrzeć” się temu, co wewnątrz, co czuję, czego doświadczam jako osoba tańcząca; wzrok peryferyjny (peripheral seeing) polega na rozluźnieniu wzroku, co pozwala nam dostrzegać kątem oka przestrzeń wokół nas; oko dziecięce (infant eyes) zakłada wolność patrzenia, bez oceniania, analizowania, nazywania – widzenie przed nazywaniem; patrzenie między rzeczami (looking between things) zaprasza osoby improwizujące do przyjrzenia się temu co pomiędzy innymi osobami, pomiędzy obiektami; i wreszcie wzrok bezpośredni (direct looking), w którym nie chodzi o patrzenie komuś w oczy, ale o próbę zauważenia światła, blasku w kimś, w twarzy drugiej osoby, zauważenia tego, co robi, jak się porusza, z czym się mierzy. Każda z tych technik angażuje wzrok, traktując go jako równorzędną część ciała, odkrywającą nie tylko to, co na zewnątrz, ale także to, co wewnątrz. Choć spektakl Rooms by the sea skupia się na słuchaniu, wierzę, że spojrzenie może także wiele odkryć.
Pięć spojrzeń na pokoje nad morzem
Kiedy zamykam oczy, próbuję złapać oddech, uspokoić myśli, oczyścić głowę, przygotować się na morską podróż razem z Dominiką Wiak, Moniką Szpunar, Piotrem Skalskim, Karolem Miękiną i Moniką Węgrzynowicz.
Kiedy zamykam oczy, próbuję usłyszeć szum fal.
Kiedy zamykam oczy, słyszę słowa wypowiadane przez grających_e już na scenie performerów_rki.
Kiedy otwieram oczy, widzę przestronną, jasną salę pełną ludzi, którzy przyszli na premierowy pokaz. Wysoki sufit podkreśla dystans między publicznością a tańczącymi. Pozwalam oczom się rozluźnić. Dostrzegam białe kubiki rozmieszczone w przestrzeni niczym skały, o które mogłaby uderzać fala. Mogą też być ratunkiem dla rozbitków. Widzę niebieską linię horyzontu, ale nie jestem pewna, jak daleko jest brzeg. Dostrzegam także świecące kule zawieszone pod sufitem, które przypominają gwiazdy lub księżyce, a może błyski latarni morskiej wskazującej kierunek. Moje myśli falują – z jednej strony chcę nazwać to, co widzę, z drugiej zastanawiam się, czy warto.
Otwartość przestrzeni i dystans między performującymi sprawiają, że czuję się jak na środku spokojnego morza. Może to jednak cisza przed burzą? Nie wiem, czy jestem jeszcze w pokoju nad morzem, czy już w morskiej otchłani. W tym momencie staram się jednak nie nazywać, a jedynie czuć, widzieć i słuchać. Pozwalam, by miękka fala mnie otuliła, pozostając z ciekawością, dokąd mnie zaprowadzi.
Kiedy zamykam oczy, zastanawiam się, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Kiedy zamykam oczy, nie jest ciemno, bo na moje powieki pada jasne światło reflektorów.
Kiedy zamykam oczy, próbuję usłyszeć szum fal, choć to co słyszę bardziej przypomina mi podmorskie wołanie waleni.
Szczątkowe słowa wydobywające się z ust tańczących brzmią dla mnie jak nawoływanie. O pomoc? Tego nie jestem pewna. Widzę jednak ich uśmiechnięte twarze i zabawę, dostrzegam igraszki między wykonawcami. To przyjemny widok, ponieważ znam te osoby i widziałam, jak wspólnie pracują. Teraz widać, że dobrze się bawią. Mimo to, mimo ich uśmiechów, ruch ciał jest spazmatyczny, urywany, ostry. „Ciała naprężają się, a my na próżno oczekujemy rozluźnienia”[3] – pisała Adriana Markowska w recenzji spektaklu. Tego rozluźnienia nie ma. Ciała są jak anteny wysyłające sygnały, próbujące się ze sobą skomunikować, ale pełny komunikat nie dociera. Zastanawiam się, czy uda mi się odczytać zasady tej gry, którą obserwuję. Czasem wydaje mi się, że słowa odnoszą się do sytuacji tańcących, a nie tylko wypełniają przestrzeń. Jednak, gdy już wydaje się, że rozumiem reguły, te znikają…
więcej
mniej
ja
ty
dzisiaj
wczoraj
my
Kiedy zamykam oczy, próbuję się skupić na tym, co słyszę.
Kiedy zamykam oczy, słyszę szczątkowe wyrazy wypowiadane przez osoby performujące.
Kiedy zamykam oczy, próbuję wyobrazić sobie, gdzie teraz w przestrzeni są, co robią, jaki jest ich ruch.
Gdy ponownie otwieram oczy, dostrzegam, że performujący siedzą już na białych kubikach, ustawionych bliżej publiczności. To chwila wytchnienia, są razem, lecz komunikują się bez słów. Mimo to wyraźnie widać, że między nimi zachodzi subtelna wymiana myśli. Słuchają się nawzajem, a ja próbuję wsłuchać się w każdą z postaci osobno. Każda z nich ma okazję przekazać fragment swojej historii, zaprezentować krótkie solo. Staram się zrozumieć, co chcą mi powiedzieć, lecz z trudem odczytuję ich przekaz. Ich urywany, pełen napięcia ruch, zdradza zmagania wewnętrzne, jakby mierzyli się z czymś niewidzialnym. Ale z czym? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Markowska zwraca uwagę na rehabilitacyjne taśmy przyklejone do ciał tancerzy, które mogą sugerować ich kontuzje. Są niczym „kolorowy powidok, który zamiast zamglonego obrazu przynosi iskrę bólu do ciała”[4]. Być może to właśnie ten ból kształtuje jakość ruchu, którym posługują się performujący.
Kiedy zamykam oczy, próbuję odtworzyć horyzont zarysowany niebieskimi liniami na ścianie.
Kiedy zamykam oczy, zastanawiam się, czy kiedy je otworzę, przestrzeń będzie taka sama jak ją zapamiętałam.
Kiedy zamykam oczy, wcale nie odpoczywam.
Gdy otwieram oczy, na przodzie sceny dostrzegam zmieniające się konstelacje ludzkie. Do solowej performerki dołączają kolejne osoby, tworząc dynamiczne układy. Tancerze_rki delikatnie ciągną się za ubrania, inicjując ruch i tworząc spiralne trajektorie, które nieustannie zmieniają kierunek. Choć ich działania opierają się na pociągnięciach, są one pełne subtelności i czułości. Wykorzystując podnoszenia, przenoszą się z miejsca na miejsce, a w pewnym momencie wszyscy tworzą zasupłany kalejdoskop ciał. Mimo różnobarwnych kostiumów, w tym momencie trudno odróżnić, do kogo należy dana część ciała. To scena, która porusza mnie najbardziej – widać w niej wzajemną czułość i uważność performujących. Po chwili przerwy i cichej rozmowie, którą odbyli na białych kubikach, obserwujemy intensywniejszą wymianę ruchów, jakby każdy chciał narzucić swój kierunek, ale mimo różnic widać ostrożność i zaufanie. Te emocje wywołują we mnie ciepło i wzruszenie, wzmocnione wspomnieniem prób, gdzie tancerze_rki zmagali_ły się z delikatnością ruchu, starając się nie zranić siebie nawzajem i zrozumieć mechanikę tego działania. Teraz widzę, jak daleką drogę przebyli – bliskość i wsparcie stają się namacalne.
W tym momencie spektaklu pozwoliłam mojej wyobraźni popłynąć swobodnie, a wzrok rozluźnić. Przypomniała mi się jedna z wersji baśni o małej syrence, w której, nie odnajdując miłości na lądzie, bohaterka zamienia się w pianę morską. Z dziecięcym spojrzeniem dostrzegłam w tej scenie unoszącą się na wodzie pianę, dryfującą ku nieznanemu. Czy jednak chodziło o umieranie? Raczej o transformację, przemianę. W kolejnej części spektaklu tańczący tworzą nową konstelację ciał, która przypomina mi stworzenie ze skrzydłami, wołające do kogoś lub czegoś na niewidocznym horyzoncie. Widzimy tylko ich plecy, twarze zwrócone ku ścianie, a ich ruchy są urywane, jakby ostatkiem sił próbowali coś wykrzyczeć. Rozpostarte ręce performujących zdają się próbować przyciągnąć uwagę, może świadome, że niedługo zamienią się w pianę morską, bez możliwości powrotu.
Choć każda scena trwa tylko kilka minut, mam wrażenie, że wszystko dzieje się błyskawicznie. Światła zmieniają się płynnie z chłodnej bieli na różowo-fioletowe odcienie, a następnie na ciepłe pomarańczowo-czerwone, niczym zachodzące słońce. Czy to już koniec? Czy zbliżamy się do brzegu? Trudno powiedzieć. W tym momencie ruch tancerzy_rek również ulega przemianie. Ich ciała stają się bardziej zaokrąglone, szerokie, a dynamika wzrasta. Zaczynają wirować, biegać, podskakiwać, jakby wszystko nabierało tempa. W pomarańczowym świetle, wykonujący wirują w przestrzeni, starając się unikać kolizji. Każdy z nich działa indywidualnie, a jednak wszyscy podążają tą samą drogą. Czy to burza, którą przeczuwałam? A może ostatni krzyk, zanim pochłonie ich morska otchłań? Może to ucieczka przed zapadającą nocą, pełną tajemnic? W pewnym momencie tempo spada, a tancerze_rki poruszają się jak w zwolnionym tempie, powoli wracając do początkowej jakości ruchu, znów pociągając za ubrania. Rozpoczyna się gra słów. Pieśń syren? Być może.
here
i
am
we
sailing
waiting
hold
Kiedy zamykam oczy, próbuję usłyszeć szum fal.
Kiedy otwieram oczy…
Odpoczynek czy tęsknota?
Myślę, że Rooms by the sea to nie tylko podróż przez przestrzenie i emocje, ale także intensywne ćwiczenie w słuchaniu, widzeniu i czuciu. Z każdą sceną tańczący i widzowie wspólnie odkrywają nowe horyzonty, które są na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie pozostają nieuchwytne. Niezależnie od tego, czy zamykamy oczy, czy trzymamy je szeroko otwarte, jesteśmy prowadzeni przez świat pełen kontrastów – ciszy i hałasu, czułości i napięcia, światła i mroku.
Choć skupiłam się na roli wzroku, tytuł Ćwiczenia w słuchaniu podkreśla wsłuchiwanie się w niuanse, które nie są bezpośrednio widoczne. Słuchanie nie tylko dźwięków, ale także emocji i niewidzialnych komunikatów, pozwala pełniej zrozumieć to, co dzieje się między tancerzami i odkryć to, co ukryte pod powierzchnią ich ruchu. Myślę, że każdy może w tym zobaczyć i usłyszeć coś innego.
Stwierdzenie, że „wszyscy jesteśmy obrazami Edwarda Hoppera”, odnosi się do poczucia izolacji i introspekcji, które charakteryzują jego twórczość, która była jedną z inspiracji do powstania pokojów nad morzem. W kontekście spektaklu może oznaczać to refleksję nad tym, jak jednostki – performujący i widzowie – tkwią w swoich wewnętrznych światach, oddzielonych od siebie, ale próbujących się wzajemnie zrozumieć. Spektakl oddaje to poprzez ruch, przestrzeń i napięcie między tancerzami, którzy, jak postacie na obrazach Hoppera, poszukują łączności i zrozumienia. Wszyscy jesteśmy obrazami Hoppera, bo wszyscy doświadczamy chwil samotności i tęsknoty, nawet będąc blisko innych.
Ostatecznie, Rooms by the sea pozostawia mnie z pytaniem: czy kiedykolwiek naprawdę dotrzemy do brzegu, czy też nasza podróż – pełna niepewności, piękna i transformacji – jest celem samym w sobie? W ciszy, która zapada po ostatnich słowach piosenki, odpowiedź zdaje się falować na granicy naszej percepcji, pozostawiając miejsce na dalsze refleksje, zarówno nad spektaklem, jak i nad własnym wnętrzem.
Czy mogliśmy faktycznie odpocząć w pokoju nad morzem? Być może spokój, którego szukamy, nie tkwi w samej scenerii, ale w chwilach zatrzymania, introspekcji i oddechu, które spektakl prowokuje – pozwalając nam na chwilę zapomnienia, lecz jednocześnie budząc głębszą tęsknotę i refleksję.
* * *
„Rooms by the sea. Ćwiczenia w słuchaniu” – Joanna Leśnierowska
koncept, choreografia, dramaturgia wizualna: Joanna Leśnierowska
soundscape i praca z głosem: Katarzyna Sitarz
ruch i wykonanie: Karol Miękina, Piotr Skalski, Monika Szpunar, Monika Węgrzynowicz, Dominika Wiak
coaching ruchowy: Janusz Orlik
kostiumy: Monika Węgrzynowicz (żółta kurtka projektu Michiela Keupera / spektakl „blur”)
mastering dźwięku i nagrania wokali: Brave Records
oprawa graficzna: Michał Andrzej Łuczak, Anna Zielińska photoholicstudio.pl
opieka producencka: Agnieszka Barańska-Kozik, Aleksandra Honza
produkcja: Krakowskie Centrum Choreograficzne – Nowohuckie Centrum Kultury, Joanna Leśnierowska SFX
Spektakl prezentowany 3.08.2024 r. w ramach Krakowskiego Festiwalu Tańca w Nowohuckim Centrum Kultury (Biała Galeria NCK).
* * *
Grafika: niezlasztuka.net
[1] zob. https://taniecpolska.pl/wydarzenia/poznan-joanna-lesnierowska-room-by-the-sea-z-cyklu-cwiczenia-w-patrzeniu/ [dostęp 22.08.2024];
zob. również: https://teatralny.pl/recenzje/minimal-dance,272.html [dostęp 22.08.2024].
[2] M. Buckwalter, „The eyes”, [w:] Composing while dancing. An improviser’s companion, Wisconsin 2010, s. 118-119,
[3] A. Markowska, Strach, który lubisz; który śni się codziennie, tekst powstały w ramach warsztatów krytyki podczas Krakowskiego Festiwalu Tańca 2024, [https://nck.krakow.pl/kcc/blog/strach-ktory-lubisz-ktory-sni-sie-codziennie-adrianna-markkowska/ dostęp: 23.08.2024].
[4] tamże.