Warsztaty grupy krytycznej w ramach 2. edycji KRAKOWSKIEGO FESTIWALU TAŃCA 2022
ODDAJĄC SIĘ PRZYJEMNOŚCI NIEWIEDZENIA. ROZMOWA Z ALEKSANDRĄ BOŻEK-MUSZYŃSKĄ
Dorota Cudzich.: Jak „Tymczasowe nośniki krajobrazu” wypadły na wczorajszej premierze, 4 sierpnia?
Aleksandra Bożek-Muszyńska: Trudno mi jeszcze ocenić to, co się wydarzyło. Premiera jest dla mnie zawsze ciekawym, ale też trudnym momentem. Na poziomie technicznym jestem bardzo zadowolona, że wszystko, co zostało zaplanowane, zadziałało. Zwłaszcza plecak, na którym wyświetlają się napisy na żywo. Jestem też bardzo zadowolona z Gieorgija Puchalskiego, który jest bardzo hojnym tancerzem, słuchającym i wrażliwym. Sposób, w jaki będąc na scenie oddaje całego siebie, jest imponujący. Dla mnie natomiast był to duży test tego, jak to jest z oddaniem kontroli, z obserwowaniem, co jest w tym nadal moje, a co już nie, co zaczyna się transformować. Struktura spektaklu jest bardzo jasna, osadzona, ale są elementy, które dają przestrzeń Gieorgijowi na delikatną improwizację. Ciekawe jest przyglądanie się, jak to się rozkłada w czasie – w czym Gieorgij zostaje dłużej. Zatem jestem w obserwacji. Cieszę się natomiast bardzo, że nasza premiera odbyła się w ramach Krakowskiego Festiwalu Tańca. Już od zeszłego roku trzymam kciuki za wspaniałe kobiety, które go organizują, i bardzo się cieszę, że udała się druga edycja. Uważam, że wykonują fantastyczną pracę, a atmosfera, jaką stwarzają wokół tego festiwalu, jest niepowtarzalna… i publiczność, jaka przychodzi.
D.C.: W rozmowie po spektaklu wspomniałaś o swoim stresie, bo to pierwszy raz, kiedy oddajesz kontrolę.
A.B.-M.: Może nie do końca pierwszy raz, ale pierwszy rzeczywiście, kiedy robię solo na kogoś, nie na siebie. I kiedy jestem aż tak zaangażowana technicznie, ponieważ obsługiwałam dźwięk i plecak!
D.C.: Właśnie do tego zmierzałam – czy zechciałabyś na ten temat powiedzieć kilka słów? Obsługiwałaś na żywo… plecak?!
Tak! To obiekt, który pojawił się dzięki tancerzowi.… Zastanawialiśmy się czy powinny w tej pracy pojawić się obiekty z oryginalnego solo. Gieorgijowi zupełnie przypadkowo w procesie prób pokazał się w internetowych reklamach plecak z wyświetlaczem. Pomyślał, że jest to idealne połączenie tego, co było, z tym co bardziej reprezentuje jego. Gieorgij dużo pracuje z obrazem, nagrywa i montuje filmy – taneczne, ale nie tylko. Nowe technologie są mu bardzo bliskie. Zarówno dla niego, jak i dla mnie ten plecak był również wyznacznikiem przyszłości, która już jest, już się dzieje, jest wszechobecną technologią. Plecak ma swoje oprogramowanie i ja z telefonu, na bieżąco, każdą sekwencję tekstową muszę uruchamiać w odpowiednim momencie. Trzymałam też kciuki za łączność, bo plecak jest na Bluetooth. Na szczęście zasięg był dobry i wszystko się udało. Ciekawie było zobaczyć jakie możliwości daje ten inny obiekt. W moim solo plecak miał bardziej pomieszczać przedmioty, w tej pracy – staje się elementem, który „pomieszcza” odczucia, wrażenia i doświadczenia, a na pewnym etapie również bohaterem samym w sobie. Łączy przeszłość z teraźniejszością i przyszłością.
D.C.: To temat, który eksplorujesz – tego, co zaistniało w przeszłości. Wykorzystujesz rekwizyty, które pojawiły się w twoim wyjściowym spektaklu, „I know NoThing”, sprzed dziewięciu lat. Ciekawi mnie to, ponieważ od 2013 roku wiele się wydarzyło na Twojej drodze artystycznej. Co cię zainspirowało do powrotu do tego sola?
A.B.-M.: Czułam, że potrzebuję na chwilę się zatrzymać i zobaczyć, co już zrobiłam. Mam taką tendencję, że cały czas idę do przodu, do przodu… Myślę też, że żyjemy w takich czasach, kiedy szybko się coś kreuje i szybko się coś przedawnia. Newsy, które się pojawiają rano, wieczorem są często już nieaktualne. Przepychamy się tymi informacjami. Z jednej strony trochę mnie to przytłacza, a z drugiej czuję, że sama daję się temu porwać: ciągle trzeba nowe, nowe… Chciałam wbrew temu trendowi na chwilę się zatrzymać i zobaczyć: OK, ale co się udało? Co JEST? Od czego, być może, się zaczęło?… Mogę powiedzieć, że moja droga dojrzałego i bardziej świadomego performera zaczęła się właśnie od tego plecaka i od tego sola. Wcześniej robiłam rzeczy, które też były dla mnie ważne, jednak ta praca była w jakiś sposób przełomowa.
Była grana dość często jak na tamte warunki i jak na kilkuminutowe solo – nadal zresztą nie ma tak wielu okazji, żeby grać takie krótkie formy. Wtedy udało się to kilka razy pokazać. Pamiętam, że kiedy tworzyłam ”I know NoThing”, byłam trochę na dwóch różnych nogach. Z jednej strony pracowałam jako tłumacz i trener biznesu, a z drugiej strony miałam tę ścieżkę artystyczną. Solo było niejako efektem tego, że jestem w wielu rolach jednocześnie, przeplatałam zawodowe rzeczy z prywatnymi. Wszystko się komponowało w całość.
To jeden powód. Po drugie, chciałam zobaczyć, jak jakaś osoba teraz do tego podejdzie, ale też jak podejdzie do tego mężczyzna. Wtedy jedną z kluczowych rzeczy dla mojej tożsamości było to, że identyfikowałam się jako kobieta i że to jedna z tych rzeczy, które wiem na pewno. Kiedy zadałam Gieorgijowi to pytanie: „co wiesz na pewno?”, ważniejsze dla niego było to, że jest sprawny, zdrowy, że wie, że czuje i właśnie to w tym procesie eksplorowaliśmy. Chyba odpłynęłam?
D.C.: Nie, bardzo mnie to poruszyło. Również kiedy powiedziałaś o początku Twojej drogi artystki, w sposób jakby pełniejszy zrozumiałam, że solo było cezurą, od której chciałaś zbadać ten czas, który minął: co we mnie zostało, co przepłynęło przeze mnie i czym jest teraz. Ciekawi mnie, jak to się stało? Miałaś tę refleksję i co? Znalazłaś nagle Georgija, poznałaś go i…?
A.B.-M.: U mnie dużo rzeczy dzieje się w momencie, kiedy pojawia się jakiś pomysł, wtedy już zaczyna się jakiś proces. To takie różne „kamyczki” po drodze, które się „zdarzają”. Nie jest to proces, który idzie w prostej linii, ale – choć nie chcę tu mówić, że jakoś magicznie – on się po prostu „zadziewa” tam, gdzie pojawia się myśl. Potrzebowałam kogoś, kto zrobi wideorejestrację jednego z moich spektakli i ktoś mi polecił właśnie Georgija. Na poziomie ludzkim to było bardzo miłe spotkanie. On nie znał moich wcześniejszych prac i widziałam, że zaciekawiło go, co robię. Działam na pograniczu tańca, teatru, ruchu. Korzystam z wielu środków wyrazu. Działam, korzystając z tego, czego po drodze doświadczyłam. Myślę, że wielu ludziom być może trudno nawet nazwać to tańcem.
Spotkaliśmy się później przy kolejnym nagraniu, a w międzyczasie zobaczyłam Gieorgija na scenie w operze „Halka” w choreografii Weroniki Pelczyńskiej i to było dla mnie fascynujące; jego fizyczność, ale też androgyniczność. Było w tym coś, co mnie bardzo zaciekawiło i zaczęliśmy rozmawiać, że miło byłoby kiedyś nawiązać jakąś współpracę. A we mnie zaczęła coraz bardziej dojrzewać myśl, że chcę zrobić solo na kogoś. I tak się to połączyło.
D.C.: I wtedy… rezydencja w Krakowskim Centrum Choreograficznym. Przydarzyło się, że ogłoszono konkurs.
A.B.-M.: Dokładnie tak! Jakoś parę tygodni przed ogłoszeniem już się zdecydowaliśmy, że na razie będziemy spotykać się w Warszawie, gdzie oboje mieszkamy, i próbować dotknąć materiału. A przy okazji, jak będzie możliwość rezydencji gdzieś, wyślemy zgłoszenie. I tak się to rzeczywiście wydarzyło. A dla mnie to umiejscowienie w Krakowie było o tyle ważne, że tu było pokazywane „I know NoThing” w ramach konkursu choreograficznego.
D.C.: Niesamowite, jak to się złożyło!
A.B.-M.: Historia zatoczyła koło.
D.C.: …i cykl się dopełnił… Jak Wasza praca wyglądała organizacyjnie?
A.B.-M.: Rezydencja była ramą działania. Większość prób odbyła się w Warszawie – mam duże szczęście, że Teatr Ochoty, któremu jestem bardzo wdzięczna, wsparł nas rezydencyjnie przez udostępnienie sali. Ale ważne było to, że wykorzystaliśmy też zastaną przestrzeń Nowohuckiego Centrum Kultury, w którym działa KCC. Myśleliśmy o tym, że jedno to krajobraz, który niesiemy i który przetwarzamy, a drugie to krajobraz, w którym działamy. Tak właśnie wykorzystaliśmy, jak widziałaś w ostatniej scenie, przestrzeń NCK-ową.
D.C.: Chodzi Ci o te kulisy?….
A.B.-M.: Tak. Horyzont.
D.C.: Czyli wejście w nową przestrzeń.
A.B.-M.: Dokładnie. Takie zawieszenie. Przetwarzam coś z przeszłości, robię to tu, teraz, także w określonej przestrzeni i rzeczywistości. W jaki sposób ta określona przestrzeń i rzeczywistość oddziałują, stając się kolejnym krajobrazem, na który nakładamy to, co się dzieje?
Tworzenie pod parasolem KCC jest bardzo wdzięczną pracą. Dziewczyny obdarzyły nas ogromnym zaufaniem, czuliśmy wsparcie i otwartość i to zapewniło nam bardzo duży komfort pracy.
D.C.: Zauważyłam, że przy nazwisku Gieorgija stoi w opisie spektaklu: „kreacja”. Zrozumiałam, że Twoje założenia wstępne musiały ewoluować. Czy coś się zaskoczyło? Czy jakieś założenie poszło w zupełnie inną stronę, niż Ci się na początku wydawało?
A.B.-M.: Jednym z narzędzi do poszukiwań ruchowych była dla mnie praca z koncepcją kwadratu komunikacji Schultza von Thuna. Według tej teorii, każdy komunikat, który kierujemy do odbiorcy jest złożony z czterech płaszczyzn: faktów, apelu, relacji wzajemnej i ujawienia siebie. Wiedziałam, że chciałabym w ten sposób zacząć komunikować się z moją pracą. Ciekawy był dla mnie etap, kiedy wzięłam obiekty z oryginalnego solo – w tym kostium – i pracowaliśmy tylko z nimi. Zaskoczeniem było, że rzeczy, które w moim solo nie doszły do głosu, tutaj nagle przemówiły. To był dla nas obojga etap na tyle ciekawy, że naprawdę długo w nim „siedzieliśmy”. Większość materiału ruchowego, który powstał, pochodzi właśnie z tego czasu, kiedy obiekty przez ciało Gieorgija zaczynały „gadać”: mówić swoim językiem, apelować, czego by chciały, co z nimi zrobić w danym momencie. Co lubią, a czego nie lubią w relacji ze sobą, ale też w relacji z performerem. To było coś, czego się nie spodziewałam. Myślę, że do momentu będę wracać w kolejnych projektach, myśląc o obiektach, które wykorzystuję. W jaki sposób dać im więcej przestrzeni do wypowiedzi? To jedno.
A druga rzecz: ta fizyczność Gieorgija. Nie było to może do końca zaskoczeniem, ale okazało się dla mnie ciekawym etapem. Ruch w moich pracach jest dość oszczędny i trochę z innych rzeczy wynika, a tu rzeczywiście miało duże znaczenie, że Gieorgij jest bardzo sprawnym tancerzem i wykorzystał swój warsztat. I cieszę się, że dałam mu na to przestrzeń.
D.C.: Kiedy mówiłaś o obiektach, poczułam w sobie zachętę do większej uważności. Wyobrażam sobie, że tak bliskie zetknięcie z tym, ile mówią obiekty, może się mocno zapisać w doświadczeniu. Jak wiele może mi dać, kiedy się w nie wsłucham.
Cykl się zamknął. Nastąpiła premiera, asymilacja, przyglądasz się, chłoniesz. Twórcza pustka. Co zostaje w Tobie po zamknięciu rezydencji? Czy to doświadczenie coś dla Ciebie otworzyło?
A.B.-M.: Na pewno uświadomiło mi, jak satysfakcjonujący dla mnie jest sam proces kreacji. Etap domknięcia i pokazania dzieła jest ważny, ale gdybym miała powiedzieć, co dawało mi największą satysfakcję w trakcie całego procesu, to po prostu poszukiwanie. Oddawaliśmy się przyjemności niewiedzenia. To też mi uświadomiło, jak lubię improwizację, czyli odkrywanie tego tu i teraz, różnych sensów i nazywania czegoś czasami dopiero w trakcie. To jest dla mnie jednym z ważniejszych etapów pracy.
D.C.: To wymaga dużej otwartości.