Wzloty i upadki
Ola Bratkowska
Żółte, ciepłe światło pada na publiczność, która tłoczy się na poduszkach. Niektórzy szukają wygodniejszej pozycji, inni nerwowo rozglądają się po sali, szukając znajomych twarzy, jeszcze inni ze skupieniem czytają programy. Ja z kolei patrzę przed siebie na tonącą w mroku scenę. Wydaje się wyjątkowo czarna. Taka ciepło czarna, smołowato czarna. Trochę przeraża, a jednocześnie bardzo przyciąga. Przyciąga do tego stopnia, że niemal zsuwam się z poduszki, błądzę dłońmi po czarnej podłodze baletowej i prawie daję się pochłonąć mrokowi.
Jestem przecież gotowa, żeby zakończyć ten dzień. W końcu tyle się już wydarzyło – krzesła ustawiono, foldery i długopisy ułożono, światła sprawdzono, znaczniki przyklejono. Już jest dawno po próbach i odprawie w garderobie, pracownicy techniczni dowiedzieli się, kiedy mają wnieść fotele, kiedy zabrać kurtki, a widzowie bezskutecznie próbowali wkraść się wcześniej na scenę. Niemalże całe Nowohuckie Centrum Kultury od rana żyło XII konkursem choreograficznym 3…2…1…TANIEC!, a nerwowa, pełna ekscytacji atmosfera udzieliła się również mi – byłam niesamowicie spięta, jakbym to ja miała zaraz wyjść i coś pokazać, jakbym to ja miała być oceniana. Rozważałam ukradkowe wymknięcie się tylnymi drzwiami, gdy podsłuchałam rozmowę dwóch innych widzek, tak samo irracjonalnie zestresowanych jak ja. Skoro one znalazły siłę, aby podreptać do sali, to ja też.
Tak znalazłam się na poduszkach. Patrzę na tonącą w mroku scenę. Prawie daję się jej pochłonąć, gdy światła gasną.
Przez następne trzy godziny prezentują się kolejni polscy i zagraniczni artyści. W preselekcji wybrano aż trzynaście prac (jedenaście solowych, dwa duety), które dziś ocenia trzyosobowe jury (Alicja Berejowska, Janusz Orlik i Hanna Raszewska-Kursa), ale również zaopatrzona w kartki do głosowania publiczność. Publiczność, która podchodzi do swojego zadania wyjątkowo poważnie – w przerwach skrzętnie notuje przemyślenia, czyta zapowiedzi z programu, szeptem wymienia opinie z innymi, a czasem przymyka oczy i cicho czeka na dalsze występy.
Oglądanych prac jest dużo, ale docierających do mnie bodźców jest więcej. Bardzo chciałabym mieć więcej czasu na wyciągnięcie wniosków, na docenienie tego, co widzę, ale nie mam. Mogę więc jedynie być pełna podziwu dla występujących. W końcu w konkursie choreograficznym nie chodzi jedynie o technikę, umiejętności. Liczą się pomysły, dramaturgia, właściwie wszystkie podjęte decyzje, a te trzynaście prac oznacza trzynaście różnych strategii przyciągnięcia mojej uwagi. Niektórzy stawiali na kontakt z publicznością, a nawet zakładali wytworzenie się krótkotrwałej wspólnoty. Inni go unikali, skupieni na swoim zadaniu, ze wzrokiem wbitym w sufit lub przed siebie. Pewne formy decydowały się na głos – czasem śpiewający, czasem kojący, czasem nagrany. Słychać było muzykę, zarówno nieprzyjemnie zapętloną, jak i płynącą wraz z performerem, ale też bliżej nieokreślone, industrialne dźwięki, odgłosy natury, a czasem jedynie rytmiczne oddechy. Gdzieniegdzie wkradał się humor, gdzieniegdzie liczyły się rekwizyty, gdzieniegdzie wrażenie robiła nieoczywista forma.
Jednak bez względu na obraną strategię, niemalże każde obecne na scenie ciało (czy to ożywione, czy nieożywione) ciągnęło do ziemi. Czasem mniej, czasem bardziej gwałtownie. Czasem bardziej dosłownie, czasem metaforycznie. Jakby ta ziemia była wielkim magnesem, jakby ta niestety nie fioletowa (jak postuluje Marta Jalowska w „Jeziorze szczęścia”) podłoga miała magiczne moce, jakby była dla artystów źródłem energii. A może nie chodzi o ziemię, tylko sam upadek jak w „The falling study” Aleksandry Korniejenko? Sam moment przejścia z niskiego do wysokiego i znowu niskiego napięcia? A może o moment swobodnego lotu tuż przed ponownym odzyskaniem kontroli? Może o moment skoku, na przykład na pokryty trawą fotel w „Innerview” Gregorego Leva? Lub może o moment tuż przed upadkiem? O drżenie ciała, chybotanie się na nogach, bycie na krawędzi jak w „Falling in” April Veselko? A może właśnie o to, co się wydarza później? Czyli czy podnosimy się, otrzepujemy i próbujemy odnaleźć swoje miejsce jak w „[RE]adaptacji” Joanny Kozubal i Rafała Matusiaka, czy może na tej ziemi zostaniemy, przygnieceni jak w „Repeating Addictions” Juliana Nicholsa?
Choć 3…2…1…TANIEC! nie ma narzuconego tematu, trudno nie mieć z tyłu głowy pytania, które jest hasłem tegorocznego Krakowskiego Festiwalu Tańca. Bo w końcu kto tańczy? Poza ludźmi na scenie wirowały różowe paznokcie („PINK LADY” Rosalie Wanka), kołysał się gołąb („Ty lubisz gołębie?”,chor.: Anna Głowacka, Andrei Kamarou, wyk.: Andrei Kamarou), pląsały laptopy („Show Me a Wondrous Moment, Even In a Flash”, chor.: Dana Naim Hafouta, wyk.: Hilla Regev, Dana Naim Hafouta), podrygiwały fotografie („root(re)integration” Sławomir Juszczak), a partnerowała niewidzialna siła uzależnienia. Uwagę przykuwały mieniące się cekiny, snujące się światła reflektorów („Not now, not here, maybe never” Kacpra Szklarskiego), nieobecne listy („Letter from Virginia” Marty Pieczul) oraz pulsujące pod skórą mięśnie („The Vitruviana Human”, chor.: Valentin Alfery, wyk.: Alexander Tesch). Niemalże nigdzie człowiek nie był w centrum. Stał się dla mnie jedynie dodatkiem wprawiającym w ruch inne obiekty, dającym im głos, korzystającym z ich obecności lub walczącym z nimi. Nie wiem, czy kiedykolwiek człowiek odzyska moją uwagę, bo już teraz jestem ciekawa, co przede mną zatańczy za rok.
Stopki prezentowanych prac:
Werdykt jury: https://www.facebook.com/kcc.nck/posts/724513719686217.
Prace prezentowane 3.08.2023 w ramach XII Konkursu choreograficznego 3…2…1…TANIEC! w Nowohuckim Centrum Kultury (Scena NCK) podczas Krakowskiego Festiwalu Tańca.
Fot. Klaudyna Schubert
Tekst powstał w ramach warsztatów krytyki podczas 3. edycji Krakowskiego Festiwalu Tańca