Relacja z prób iCoDaCo

Relacja z prób iCoDaCo

Zachęcamy Was serdecznie do lektury tekstu napisanego przez Natalię Wilk, która towarzyszyła artystom iCoDaCo podczas procesu powstawania spektaklu „it will come later”.

 

iCoDaCo – relacja z prób

Sztuka bycia razem. Jak ze sobą być i się lubić? Jak ze sobą być i nie lubiąc się działać razem? It will come later i obserwowanie twórczego procesu jego powstawania każe mi zadawać tysiące pytań. Zastanawia mnie wszystko. Jak się tu znaleźli? Dlaczego chcą pracować razem? Czy stworzenie końcowego dzieła to wyłącznie wypełnianie wymogów otrzymanego wniosku? Jak w grupie sześciu decydentów, w grupie liderów można wciąż stworzyć coś wspólnego, koherentnego, coś pod czym każdy z biorących udział oraz twórców chętnie się podpisze? Bo jeśli nie, to po co w ogóle to robić?

Od samego początku prób widzę tysiące kontrastów, zaprzeczających sobie sytuacji, zachowań.
Jednak w dniu, w którym pierwszy raz biorę udział w całościowym próbnym przebiegu spektaklu moje myśli zaprząta już tylko jeden kontrast, który pozostanie dominującym.
Człowiek i mechanizm.

Mechanizm o imieniu Frank – nadanym personifikująco przez grupę.
Frank jest … obracającą się wokół swojej osi zawieszoną na scenie firaną.
Frank zawieszony jest dokładnie pośrodku sceny. Jego rozciągłość tworzy w przestrzeni barierę.
Dość iluzoryczną, bo Frank jest absolutnie transparentny. Franka można z łatwością przekroczyć. Dotknięcie go na pewno nie zrani – ani jego, ani przestępującego.
Frank podłączony jest do obracającego go mechanizmu. Za jego sprawą Frank obraca się w tempie stałym jednostajnym, niezmiennym. Frank obraca się w sposób nieuchronny. Jest wielki, więc nie można go nie zauważyć, zarazem jednak jego materia jest subtelna, nie narzucająca się. Często łapię się na tym, że nieustanne stałe tempo firanki Franka powoduje, że zupełnie o nim zapominam, przestaję zauważać. I w tym wszystkim Frank odznacza się niezależną nieustępliwością. Powiew powietrza, dmuchnięcie, obecność osób nie zakłócają trajektorii jego ruchu. Elastyczność warkoczy doskonale adaptuje się do wszelkich potknięć, spotkań, sił. Frank jest niezakłócony, uporczywy w swej subtelności. Spływa z sufitu ku ziemi, obojętny.

Co znaczy Frank oprócz tego, że jest wszystkim tym czym nie są ludzie? Ne wybucha, nie pada, nie pcha, nie przepycha, nie zakłóca, nie staje, nie rezygnuje.

Frank jest ścianą jeśli nazwiemy go ścianą. Będzie ścianą jeśli będziemy go omijać, zamiast przez niego przechodzić uciekać przed jego dotknięciem. Frank będzie tym wszystkim, czym go nazwiemy i jak zaczniemy go używać.
Frank oznacza podział, jeśli nazwiemy go podziałem. Bo Frank jest obiektem, a obiekty definiuje się przez ich funkcjonalność – nadaną przez człowieka.

Lubię myśleć o Franku jak o granicach i podziałach w ogóle. Z tym dokładnie mam do czynienia patrząc na grupę sześciu osób z innych krajów i kultur, o innych pragnieniach i fantazjach.Od tej grupy zależy czy to, co dzieli uniemożliwi stworzenie wspólnej kreacji, czy wręcz przeciwnie – pomoże stworzyć coś autentycznego, coś co nie udaje, że różnice nie istnieją, ale nie musi im ulegać niszcząc możliwość wymiany, dialogu. Możemy zdecydować czy transparentna ściana faktycznie jest nie do przejścia, czy jest złudną kurtyną, która wcale nie przeszkadza nam się widzieć, czytać z ust, dotykać, spotkać.
Obiekty nic nie znaczą.
A jednak nieuchronnie, nieustępliwie, niezmiennie trwają w naszej przestrzeni.

Kontrast między człowiekiem a mechanizmem widzę jeszcze dobitniej w ruchowym materiale, z jakim pracują performerzy – choreografowie. PUSH, pchanie, pchnięcie, ciąganie. W obu bohaterach widać te samą predyspozycję – tak jak Frank nieustępliwie się obraca – tak samo ludzie muszą pchać- przez całe życie. Pchają przeciw, pchają wobec, do i od. W odróżnieniu od niezmiennego Franka- pchanie człowieka jest problematyczne – nie wiadomo czy pchanie przez drugiego jest pomocne czy przeszkadza. Performerzy czasem się z siebie ześlizgują, próbują dawać mniej lub więcej ciężaru – pchają wszystkimi możliwymi partiami ciała. Pchając tworzą wysiłek. Wysilając się – pocą. Wysiłek jest rzeczywistym produktem it will come later. Nie znamy bowiem rezultatów – nie wiemy do czego się dopchamy, nie wiemy ile zdołamy przepchnąć i gdzie nas to doprowadzi. Nie wiemy czy ten wysiłek ma jakiś cel. Może to także przyjdzie później…

Nie o to chodzi by złapać króliczka lecz by gonić go. Wiemy, że trzeba pchać. Performerzy są do tego zdeterminowani. Podobnie jak wszystko zdeterminowane jest przez grawitacje, a sposób chodzenia i postawa ciała, są de facto próbą odpychania się od przyciągania ziemskiego. I to najbardziej oczywisty i abstrakcyjny kontrast między ludźmi a Frankiem. Frank przeczy grawitacji- lewituje i unosi się kręcąc wokół sceny. Frank przeczy zasadom fizyki i dlatego nie spotyka turbulencji.

Lubię patrzeć na ten kontrast i wyobrażać sobie, że w momencie kiedy zepniemy mięśnie w jakimś ostatecznym geście, totalnym spazmie- po nim nastąpić już może tylko lewitacja. Czy warto się zatem starać? Pchamy może dla osiągnięcia błogiego stanu nie pchania, kiedy nie muszę już nic? Dla momentu kiedy pot z nas kapie, jakby ciekły z nas łzy i wreszcie się zatrzymujemy w miejscu i nie musimy się już wysilać?

– Natalia Wilk