Katarzyna Bester o minionej edycji BalletOFFFestival!
Gorąco zachęcamy do przeczytania tekstu Katarzyny Bester, który podsumowuje piątą edycję BalletOFFFestival.
Katarzyna Bester
Kuratorka pokazów gościnnych
(TRANS)FORMACJE
Wkroczenie w sytuację liminalną czy performatywną wymaga,
między innymi, dyscypliny i skupienia, wyraźnego określenia celu,
a być może negacji wszystkich celów, oraz wyrzeczenia się
własnego „ja” i przemiany w kogoś innego. Marvin Carlson*
Procesy transformacyjne są wynikiem w dużej mierze ewolucji i konieczności adaptacji. Bez postępu nie ma rozwoju, a ten zazwyczaj wiąże się przemianą. Przemiana radykalna to transformacja. Transformacja to raczej przeistoczenie, faktyczne przejście z jednej formy w drugą, z jednej kondycji w inną czy nawet zmiana jednego statusu ontologicznego w nowy. Procesowi transformacji towarzyszy moment szczególnego podniecenia, wywołanego świadomością doniosłości i wyjątkowości zdarzenia, wkraczania w nowe, jeszcze nie odkryte obszary. To poczucie przejścia połączone z odświętnością festiwalowego czasu budowało atmosferę piątej edycji BalletOFFFestiwalu. Wraz z jubileuszową odsłoną wydarzenie poszerzyło swoje obszary aktywności przede wszystkim wprowadzając pokazy gościnne znakomitych zagranicznych i rodzimych artystów, ale także intensyfikując aspekt międzynarodowy tworzących dotąd zręb programu rezydencji.
Piąta edycja Festiwalu BalletOFFFestival nosiła tytuł TRANSFORMACJE i prezentowane prace podejmowały go na wielu płaszczyznach oraz w obszarze różnych środków.
W tańcu wykonawca często mierzy się z kwestią przemianowania swojego ciała, stworzenia z niego plastycznej materii gotowej do natychmiastowej reakcji. Jedna z rezydencyjnych premier mówi o tym w sposób dosłowny, traktując transformacje właśnie jako zmianę statusu ontologicznego, jako niemal alchemiczną przemianę. Grupa rezydentów we wspólnej choreografii „Nieprzeniknione srebro” wykorzystuje szlachetny metal przejściowy jako materię mającą wywołać transformacje. W kontakcie fizycznym, w nakładaniu na ciało, w zanurzaniu się w nim ma się przemianować to co ludzkie, ale i wyłonić to co ludzkie, czyste srebro.
Co wywołuje zmianę? Środki mechaniczne, bodźce jak kontakt fizyczny czy dźwięk. W pracy Iwony Olszowskiej i Ferenca Fehera wszystko zaczyna się od skarpetki, która rzucana niczym w „ berku” aktywizuje „ja” i indywidualne ruchy tancerzy. Potem jednak części garderoby czy transowy bit nie tylko wywołują zmianę, ale i spajają grupę, tworzą ruchową masę, którą ewoluuje wspólnie, można powiedzieć też stadnie, jako że rytuały zwierzęce i motywy pierwotnego tribal są charakterystyczne dla twórczości Węgra. W „Trans Miss(i)on” tancerzy (w tym także Martę Wołowiec i Monikę Świecę- dwie tancerki Krakowskiego Centrum Choreograficznego) w trans wprowadza bit jak w plemionach pierwotnych bęben, ale także rytm oddechów i wreszcie przedmiot, jak na przykład zabawnie potraktowany przez twórców t-shirt z umieszczonym na nim motywem kosmosu. Jego założenie aktywizuje fizykę przestrzeni pozaziemskiej zarówno wewnątrz ciała jak i poza nim. Ten stan wieńczy proces ewolucyjny który w spektaklu Grupy Wokół Centrum biegnie wzdłuż osi ewolucji, przechodząc w metaforze drogi z jednych faz w kolejne aż po integrację z międzygalaktycznym wszechświatem.
Zmianę wywołuje też ten drugi, obcy kulturowo. W „Black is the colour” punktem zderzenia kulturowego jest temat śmierci i samego pogrzebu odmiennie funkcjonujących w kontekście azjatyckim i europejskim. Wietnamski choreograf wychodzi od rytuału pożegnania, łącząc ciekawie na poziomie scenograficzno – kostiumowym różne sposoby pojmowania tego fundamentalnego dla człowieka zjawiska. Z jednej strony zatem tancerki wychodzą na scenę ubrane w czarne garnitury, ale pod spodem, blisko ciała mają kolorowe kostiumy. To na podkreślenie tej najbardziej wizualnej różnicy czyli chrześcijańskiej, żałobnej czerni i bieli buddyjskiej ceremonii. Kobiety czuwają wokół ciała/ grobu wyrażonego wielofunkcyjną w spektaklu metalową siatką, niczym przez trzy dni członkowie wietnamskiej rodziny, ale na nogach mają buty na obcasach, co sugerować może, że pochylają się nad europejskim ciałem, może kobiety, może swoim własnym. Bo spektakl Quan Biu Ngoca to właściwe studium kobiecości, próba stworzenia, zaaranżowania dla niej sytuacji uwolnienia. Jak mówiły same artystki w pospektaklowej rozmowie, uwolnienia/ oswojenia przede wszystkim tematu śmierci. Nadania jej faktury i koloru, potraktowania czerni jako po prostu jednego z kolorów w palecie barw. W ich próbach odnalezienia siebie, swojego ruchu i indywidulanego zaakceptowania nieuchronnego stanu wiecznego spoczynku przewodniczy im, bo nie asystuje, muzyka, czy raczej generowane przez Pawła Łyczkowskiego dźwięki. Jego status na scenie jest autonomiczny. Za pomocą fantazyjnych instrumentów i samplerów dialoguje z czterema polskim tancerkami stymulując ich etapy przemiany.
W kontekście interkulturowości w nieco innym kierunku poszli artyści tworzący międzynarodowy kolektyw iCoDaCo. Przygotowywana przez wiele miesięcy premiera „I will come later” tworzona była w stałym dla zespołu systemie serii dwutygodniowych rezydencji w każdym z krajów artystów biorących udział w projekcie. Tym razem były to Hongkong, Walia, Szwecja, Węgry i Polska. Strategia interkulturowa w tym wypadku opierała się na koncepcji spotkania eksterytorialnego a mniej na idei wymiany kulturowych doświadczeń. Tym obszarem nienaznaczonym, uniwersalnym w swych jakościach dla każdego z międzynarodowej grupy były prawa fizyczne obowiązujące w naszej czasoprzestrzeni. Nadrzędnym było działanie oparte na pchaniu, podpieraniu równoważeniu splecionych ze sobą ciał, które poruszały się po wyznaczonym przez widownie prostokącie. Temu czysto fizycznemu działaniu towarzyszył jednak momentami bardzo intymny kontakt, a siła i skupienie każdego z performerów, jakie wkładali w tą z pozoru prostą czynność, dawały poczucie dramatyzmu towarzyszącego swoistej walce o przetrwanie. Przetrwanie należy tu jednak rozumieć również czysto fizycznie, jako właściwe ustawienie i wytrzymanie w złożonej ze splecionych ciał konstrukcji. Choć interpretacji narzucało się dużo więcej, generowała je również spektakularna, obracająca się na środku „ściana”, to jak podkreślali twórcy nie było ich zamiarem wychodzenie poza obiektywność ludzkiej motoryki.
Taką koncepcje budowania ruchu należy potraktować również jako klucz metodologiczny do czytania spektaklu, który jest w nieustannym procesie i w którym tancerze też nie fiksują swoich ruchów, ale poddają się działaniu czynników obiektywnych, jak prawa fizyczne ciała i jego otoczenia, które w sytuacji prezentacji są jednocześnie subiektywne. Tak konceptualnie potraktowana wspólnota konstytuuje się zatem za każdym razem na nowo i nieco inaczej, co wydaje się fascynującym aspektem tego przedstawienia.
Generalnie proces transformacji wydaje się być fundamentalny dla idei rezydencji jako takich. To aranżowanie spotkania i przestrzeni dla niego, w której artyści mogą się przekraczać w wyniku wspólnego tworzenia, co nierzadko jest ćwiczeniem ze sztuki negocjacji i kompromisu. O kreatywnej, ale i niełatwej sile wzajemnego tarcia wspominały duety choreograficzne jak i interdyscyplinarne zespoły artystów. Oczekiwaniu na wyniki towarzyszy zawsze ekscytacja a ze strony organizatorów poczucie odpowiedzialności za powstałe dzieło, swoiste festiwalowe dziecko. W piątej, jubileuszowej edycji BalletOFFFestivalu „urodziło” się ich dokładnie pięć.
Projekt Basi Bujakowskiej podważa i transformuje samą definicje tańca współczesnego, podążając zdecydowanie w kierunku performatywnym. Ten spektakl jeszcze raz podkreśla, że w fizyczności na scenie nie chodzi o ładne gesty i piękne figury. Dzisiaj niby oczywistość, ale Bujakowska idzie jeszcze dalej, twierdząc, że poszukiwania choreograficzne już ją w ogóle nie interesują. Co zatem krakowska artystka daje w zamian w swojej drugiej części projektu „Jestem miłością”? Tworzy dojrzałą analizę naszego, też bardzo polskiego, uwięzienia w sztampach, w najbardziej ogranym temacie wszechczasów. Artystka żadnej formy się nie brzydzi i sięga po środki od kabaretu i karaoke po estetykę videoclipów. Zapętlenia, kampowe gagi i świetne filmiki prowadzą jednak do nihilistycznego i nieco gombrowiczowskiego wniosku, jesteśmy zaklęci w wyprodukowanej (przez własne lub cudze wyobrażenia)formie. Nieśmieszną prawdą, którą obnaża Bujakowska bawiąc się w najlepsze jest….: nie ma prawdy ani autentyczności jakkolwiek by jej nie rozumieć ani na scenie, która jest sztuczną konwencją samą w sobie, ani na poza nią, bo w życiu codziennym nasze ciała poddane są reżimowi kulturowych i popkulturowych ikon. Tym samym transformacja, o której mówi Bujakowska to raczej regres niż ewolucja, to przemiana biologii ciała w plastikowy odlew.
Do kwestii zmiany jakie narzuca naszym umysłom i ciałom popkultura oraz publiczny dyskurs nawiązuje też spektakl Magdy Jędry „Królestwo”. Aktywne przebywanie w wirtualnym świecie unieruchamia nasze prawdziwie ciało tkwiące przed komputerem, a w wyniku działania mechanizmów immersyjnych nadaje ciału biologicznemu motorykę cyfrowych awatarów. „Ślepe oczy” Magdy Jędry i Izy Szostak, uzyskane dzięki szkłom kontaktowym w połączeniu z ruchem bliskim postaciom gier komputerowych dają wrażenie głębokiej transformacji ciał performerek. Królestwo Jędry i Szostak jest postapokalitycznym światem zmutowanych ludzi i zwierząt. Inaczej niż Bujakowska, artystki podejmują próbę wyjścia ze sztucznej formy, wyłonienia, wysłowienia siebie. Dramatyczne i zmierzające do zupełnego wycieńczenia próby wydanie głosu – słowa przez Szostak składają się na przeszywający obraz swoistej niemożności uwolnienia „ja”, niewyjaśnionego zacięcia procesu transformacyjnego.
Nad problemem wpływu wyobraźni medialnej, w tym pornograficznej, na kształtowanie się kobiecego obrazu i jego kulturowej roli pochyla się w swoim spektaklu – seansie Fernando Belfiore. Jego D3US/X\M4CHIN4 to prowokacja wymierzona w wyobraźnię widza – kobiet o kobietach, mężczyzn o kobietach, kobiet o męskich wyobrażeniach o kobietach… człowieka – maszyny o maszynach-ludziach. Jest w tym przedstawieniu zarówno bardzo sugestywna konfrontacja z widzem, jak i zabawa estetyką amerykańskich filmów o herosach. Belfiore niebezpiecznie porusza się na granicy kiczu i taniej obsceny, ale doskonale waży środki na zmianę zawstydzając i gorsząc patrzącego. Z tej prowokacji wypływają najistotniejsze dla tego przedstawienia pytania, kto uprzedmiatawia te cztery wyuzdane kobiety? Choreograf robiący z nich zabawki równe maszynom gospodarstwa domowego i narzędziom budowlanym, które wypełniają scenę? My, widzowie w zakamarkach naszych dopowiedzeń i wyobrażeń?. Czy na odwrót to my jesteśmy tu ofiarami seksistowskich gestów i obrazów, które performerki stosuję świadomie? Pod tą skorupą stereotypów i kulturowych ról jest jednak indywidualne ciało i kobieta – człowiek, która marzy, czuje i tęskni… za sobą, prawdziwą.
Również widz jest prowodyrem a nawet decydentem zmian i przebiegu interaktywnego spektaklu czeskiej grupy Petry Tejnarowej i Jaro Vinarskiego. W niewielkiej sali Stolarni Teatru Ludowego artyści zagrali z nami w grę w dwuznaczność słów i ambiwalencje pojęć. Uroczo zakpili z tematu edycji personifikując emocje za pomocą przypinania na sobie kartek z ich nazwami. Zaaranżowali działania, które wciągnęły publiczność w środek akcji i dały jej prawo wyboru jej dalszego ciągu. Udała się im rzecz trudna, zatracie granicy pomiędzy prezentującym a patrzącym. Ustanawiając tu i teraz nową kreatywną wspólnotę dali widzowi poczucie, że „You are here”, po to żeby działać.
W trakcie edycji festiwalu spotkanie nie następowało jednak tylko w sytuacji prezentacji, ale także poza nią. Regularne i wnikliwe rozmowy z publicznością pełnią rolę nie mniej kluczową co same przedstawienia . Dla artystów w większości jest to sam w sobie moment przekroczenia, gdyż rzadko kiedy lubią oni rozmawiać o swoich działaniach. Jednakże możliwość konfrontacji z odbiorcą, w kontekście edycji pochodzącym także z innego kręgu kulturowego, wydaje się nie do przecenienia. Możliwość dzielenia doświadczenia i dzielenia się doświadczeniem jest jednym najistotniejszych spoiw wspólnoty budującej się w ramach festiwalu. To wydaje się również jednym z najważniejszych zadań festiwalu jako wydarzenia zbiorowego, prowadzącego poprzez wspólnotowe doświadczenie do indywidulanej zmiany lub przynajmniej namysłu. Z punktu widzenia antropologicznego transformacja, jako zdarzenie liminalnemiała we wspólnotach plemiennych zawsze charakter zdarzenia zbiorowego, wiążącego się z kultami posesyjnymi i przemianą w obrębie rytuałów szamanistycznych. To również eksploracja stanów nadnaturalnych. U Fehera i Olszowskiej jest to zmiana motoryki spowodowana poruszaniem się ciał w fizycznych warunkach kosmosu. Z kolei stany, które eksploruje Jefta van Dinther zostały wprost nazwane przez jednego z widzów transcendentalnymi. Z pewnością zostanie w pamięci mojej i twórców niezwykle trafne przywołanie w trakcie pospektaklowej rozmowy w roli klucza interpretacyjnego nazwiska Stanislava Grofa i jego koncepcji z obszaru psychologii transpersonalnej.
„Dark Field Analysis” jest nie tyle spektaklem co doświadczeniem. Dwóch znakomitych tancerzy Juan Pablo Camara i Roger Sala Reyner zupełnie nadzy i otoczeni widownią „wydają” swoje ciała i na naszych oczach, w atmosferze niezwykłej intymności udają się w głąb siebie samych, w głąb siebie nawzajem i wreszcie przekraczają indywidulaną świadomość i fizyczność. Wszystko to w oparciu o unikatowy ruch szwedzko-holenderskiego choreografa, który w tej pracy, uznanej przez krytyków za jego najwybitniejszą, sięga do swoistej ewolucji, rozumianej również jako wyznaczanie nowych jakości we własnych choreograficznych poszukiwaniach. Język ruchowy Van Dinthera jest „brudny”, czerpiący z ikonografii subkulturowych i estetyki ulicy. Jednocześnie jest niezwykle organiczny, także zwierzęcy. W swojej ostatniej pracy idzie artysta jednak jeszcze dalej, w stronę naukowego, biologicznego zbliżenia na funkcje fizjologiczne ciała, pod mikroskopem ogląda jego pojedynczą komórkę krwi. Obiektywność nauki, w tym wypadku raczej w wydaniu alternatywnym, jako że tak postrzegana jest przez biologów tytułowa metoda analizy pola ciemnego, zostaje przez niego zderzona ze skrajnie osobistą perspektywą. Metoda ta uratowała mu kiedyś życie, metodę tą zastosowała na nim jego jak się okazało ukochana osoba.
Jefta van Dinther sięga po wszystkie formy stymulacji transformacji. Zaczyna od słów, wypowiadanych przez tancerzy nieustannie, które w końcu zamieniają się w dźwięki a następnie w pieśń, śpiewaną czysto i niezwykle przez samych performerów podczas skrajnego wysiłku fizycznego, co zdumiało publiczność. Choreograf sięga więc do czegoś bardzo starego, jakakolwiek to zabrzmi, do wspólnoty w muzyczności i do muzyczności ciała. Czyni z tego niczym (tak musze wymieć to nazwisko) Grotowski trampolinę dla fizyczno-mentalnej przemiany. Najważniejszy jest jednak kontakt fizyczny, spojrzenie, ocieranie, dotykanie. Drugi jako brat, drugi jako zagrożenie i wreszcie drugi, jako drabina po której wspinam się do innego świata. Piękno tego spektaklu jest hipnotyzujące, ale zarazem nieuchwytne. Zdarzenia i obrazy wnikają pod skórę wydawałoby się prosto do krwi mieszając się z nią i mutując ją nieodwracalnie. Po spektaklu Van Dinthera nie chce się wychodzić, nie chce się tego kończyć, tak jak nie chciało się zamykać piątej edycji festiwalu. Był to czas może niedługi, ale bardzo intensywny, przede wszystkim bardzo owocny. Uznanie specjalistów z jakim spotkał się program świadczy o obraniu przez festiwal właściwego kierunku rozwoju. Wspaniała atmosfera i twórcze efekty pracy rezydencyjnej dowodzą, że festiwal jest dla artystów komfortowym miejscem spotkania i tworzenia. Te chwile zostają w pamięci i zatrzymane we wspaniałych fotografiach Katarzyny Machniewicz, które podobnie jak jej tegoroczne zdjęcia z poprzednich edycji festiwalu tworzące wystawę „Stany pośrednie”, w kolejnym roku przywołają właśnie miniony czas…
Gdy istniejąca rzeczywistość przeistacza się w nową, jeszcze nieuchwytną,
niedookreśloną ale już przeczuwaną;
kiedy to co stare zanika, ale jest jeszcze obecne w powidokach,
jeszcze wybrzmiewa echem kształtu, obrazu, ruchu albo słowa;
gdy to co nowe, urzeczywistniając się, zajmie dopiero swoje miejsce
w teraźniejszości – pojawiają się…
…stany pośrednie.
Niestabilne.
Tymczasowe.
Nietrwałe.
Powolne lub błyskawiczne.
Niechciane lub pożądane.
Przemijające (nie)bezpowrotnie
– Katarzyna Machniewicz
tekst wystawy „Stany pośrednie”
*Marvin Carlson: Performans, przekł. Edyta Kubikowska, red. Tomasz Kubikowski, Państwowe Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007,s. 54–55